Zagubieni #1
"Drogi
pamiętniku, chyba każdy mężczyzna marzy o tym żeby zostać
ojcem, moje spełniło się w idealnym momencie mojego życia. Byłem
szczęśliwym mężem, pracowałem w policji na wysokim stanowisku i
dostałem informacje, że ona jest w ciąży. Córka przyszła na
świat 10 lutego 1983roku, dostała imię po mojej mamie Tina. Od
początku była naszym oczkiem w głowie, z początku chorowała
dlatego na drugie dziecko zdecydowaliśmy się kiedy miała pięć
lat i wszystko zaczynało się układać. Niestety żona miała
problem żeby zajść w ciążę, Luke- nasz syn, urodził się 1
czerwca 1993 roku, dla małej było to niesamowite wydarzenie, miała
wreszcie wymarzonego brata. Kochali się nad życie, dbała o niego i
pomagała chętnie w domu. Niestety ten stan nie trwał zbyt długo.
W dzień jej piętnastych urodzin postanowiliśmy zrobić jej imprezę
niespodziankę, udałem że jadę do pracy i dlatego jej nie odbiorę,
a ona obiecała wrócić prosto ze szkoły do domu. Tak się jednak
nie stało, bo już nigdy nie wróciła...."- mężczyzna
przerwał czytanie i nagle usłyszałem kaszlnięcie.
- Czy nudzi cię
to co czytam?
- To nie ja powinienem tu siedzieć- podniosłem wzrok patrząc mu w
oczy- i nie wiem co do sprawy ma pamiętnik mojego ojca- wstałem-
jesteś psychologiem, rozumiem ale to nie ja wariuje tylko on.
- Usiądź Luke, usiądź i opowiedz to swoimi słowami, wiesz....-
przerwał wzdychając- sam wybrałeś prace w policji, a mi kazali z
Tobą o tym rozmawiać, nigdy nie składałeś zeznań, a teraz
zabrałeś tą sprawę tacie, najwyższa pora powiedzieć co ty
czujesz i co pamiętasz.
-
Przed chwilą to czytałeś- zacisnąłem pieści, dopiero pieczenie
spowodowało że je rozluźniłem i spojrzałem na dłonie.
Wpatrywałem się w krwawe ślady po paznokciach na nich.- Miała
wrócić do domu, ale tego nie zrobiła, miałem pięć lat...-
znowu na niego spojrzałem- jutro będzie dwadzieścia lat, a sprawa
nie rusza się z miejsca, najwyższa pora ją zakończyć.
-
Dlaczego uważasz, że zrobisz to lepiej niż ojciec?
-
Bo pogodziłem się z tym, ona nie wróci i pora znaleźć zabójcę,
a nie usilnie szukać jej- poprawiłem mundur i wyszedłem szybkim
krokiem trzaskając drzwiami, żeby uniemożliwić mu zadawanie
kolejnych pytań.
Tego
dnia było wyjątkowo ciepło jak na początek lutego, słońce
ogrzewało moją twarz, kiedy idąc powoli chodnikiem czytałem akta
zaginięć z tamtego okresu. W przeciągu tygodnia zaginęło
dwanaście osób, wszystkie w wieku od trzynastu do szesnastu lat,
żadnego nie znaleźli. Uważam, że zostali zamordowani i pogrzebani
gdzieś na posesji jakiegoś psychopaty. Wziąłem głęboki oddech i
podniosłem wzrok chowając telefon do kieszeni i wsadzając do nich
ręce. Nagle za sobą usłyszałem głośny pisk, szybko się
odwróciłem, ale było za późno. Samochód odrzucił mnie kilka
metrów dalej, poczułem przeszywający ból w całym ciele,
słyszałem krzyk przechodniów i wszystko nagle powoli zanikało, a
przed oczami zrobiło mi się ciemno. Smuga światła przebijała się
przez moje zamknięte oczy, spróbowałem je otworzyć, ale zajęło
mi to więcej czasu niż się spodziewałem. Wokół mnie stało
stado gapiów, z daleka słyszałem syreny karetki, szybko wstałem
ale jeszcze szybciej upadłem z jękiem na kolana.
-Niech
pan nie wstaje- starsza kobieta położyła rękę na moim ramieniu-
zaraz będzie pogotowie. Spojrzałem na nią, delikatnie dotykając
skroni i spojrzałem na moją dłoń, była cała we krwi,
westchnąłem i usiadłem na ziemi. Nadal robiło mi się ciemno
przed oczami, miałem wrażenie, że zamknąłem je na sekundę, a
kiedy znowu byłem świadomy migotały mi światła i leżałem na
noszach. Nie odezwałem się ponownie zamykając oczy, za każdym
razem „uciekało” mi kilka minut z życia. Ostatecznie
świadomość odzyskałem w szpitalu, młoda pielęgniarka ciepło
się uśmiechnęła i wyszła z sali. Usiadłem na łóżku
chwytając się za głowę, miałem na niej bandaż, tak samo jak na
dłoniach i prawym ramieniu. Dosłownie każda cząstka mojego ciała
krzyczała z bólu, wtedy drzwi do sali otworzyły się.
-
Widzę, że już nie śpisz- lekarz patrzył na mnie znad karty
pacjenta.
-
Chyba- wymamrotałem trzymając się za głowę- czy ja mogę....
wrócić do domu? Co się stało?
-
Potrącił Cię samochód, do domu cię wypisze ale kilka dni
posiedzisz na chorobowym.
-
Jasne doktorku- zdobyłem się na grymas przypominający uśmiech.
-
Przyniosę receptę i wypis.
Kilka
godzin później wchodziłem już do domu, opadłem na łóżko
wzdychając. Nadal nie wiedziałem co dokładnie się działo, ból
nie ustępował, czułem jak wszystko we mnie pulsuje, pomyślałem o
rodzicach.... Muszę do nich zadzwonić, miałem tam jechać po
pracy. Usiadłem szybko i w tym samym momencie jęknąłem z bólu.
Wziąłem telefon, wpisałem kontakt „mama” i nacisnąłem
zieloną słuchawkę.
-
Dzień dobry kochanie- usłyszałem delikatny głos mojej mamy.
-
Cześć- powiedziałem ciężko i kaszlnąłem.
-
Źle brzmisz, coś się stało?
-
Nie mamo.... znaczy tak, miałem wypadek...
-
Jezu dziecko! Gdzie jesteś, co się dzieje?
-
Nic poważnego, jestem w domu, chciałem tylko powiedzieć, że będę
u Was jutro.
-
Nie, to ja przyjadę do Ciebie.
-
Mamo, nic się nie dzieje, przyjadę...
-
No dobrze, ale uważaj na siebie.
-
Do jutra mamo
- Do
jutra- odsunąłem telefon od ucha i przeciągnąłem palcem po
czerwonej słuchawce rozłączając się. Spojrzałem na zegarek,
była dopiero dziewiętnasta. Wziąłem głęboki oddech sięgając
po leki przepisane przez lekarza, wstałem i skierowałem się w
stronę łazienki chwytając za sobą ręcznik i ciuchy na zmianę.
Dopiero teraz zauważyłem, że na koszuli którą miałem ubraną
nadal była krew. Stanąłem przed lustrem, zdjąłem koszulę i
obmyłem twarz. Spojrzałem ponownie w lustro, wtedy za sobą
zauważyłem cień, obróciłem się gwałtownie ale nikogo za mną
nie było. Czułem jak moje ciało przechodzą dreszcze, a serce
tłucze się w piersi. Wolnym krokiem podszedłem do drzwi i
pchnąłem je żeby zatrzasnąć. Jeszcze chwilę wpatrywałem się
w już zamknięte drzwi, wziąłem głęboki oddech. „Ale masz
schizy stary”- pomyślałem i wpakowałem się do kąpieli. Ciepła
kąpiel koiła moje spięte mięśnie, zamknąłem oczy i odprężyłem
się. Leżałem tak prawie godzinę, nawet na chwilę przysypiając.
Chwilę po kąpieli zjadłem kolacje i wróciłem do łóżka. Dużo
się dzisiaj działo, ciągle myślałem o pytaniu naszego
psychologa, czy jestem w stanie rozwiązać sprawę mojej siostry?
Czy w ogóle powinienem być tu gdzie jestem? Czasami w głowie
tłukły mi się myśli, że zostałem policjantem tylko dlatego, że
ojciec nim był. Ale przecież to nie była prawda, chciałem być
tu gdzie jestem teraz. Mój ojciec od zawsze był genialnym
policjantem, nigdy nie zostawiał nierozwiązanych spraw, każdy go
lubił. Po zaginięciu Tiny bardzo się załamał, usilnie siedział
przy tej sprawie, sam już nie wiem czy chodziło o to, że to jego
córka, czy dlatego, że nie chciał jej zostawiać nierozwiązanej.
Lata mijały, a on się oddalał, po dziesięciu latach zabrali mu
odznakę- wtedy się dowiedziałem, że nie chodziło o sprawę
tylko o nią. Pięć lat później moi rodzice rozwiedli się, a ja
wyprowadziłem. Matka znalazła sobie nowego faceta, niezbyt go
polubiłem, dlatego nie chciałem z nimi mieszkać. Cieszę się, że
jestem na swoim i robię co lubię.
Zamknąłem
oczy, zacząłem odpływać „Luke”- usłyszałem jakby szept.
Zerwałem się opierając na łokciach i rozejrzałem- nic, to
musiało mi się przyśnić. Spojrzałem na zegarek dwudziesta
trzecia- westchnąłem, późno już. Ułożyłem się znowu i....
usłyszałem kroki, jakby skrzypienie podłogi. Tym razem stałem na
równych nogach i nawet nie zauważyłem kiedy chwyciłem broń.
Celując przed siebie, wolnym krokiem wyszedłem z pokoju. Powoli
obszedłem całe mieszkanie- nic, stałem w kuchni- opuściłem broń
i wsadziłem ją za pasek. Spojrzałem na ekspres z kawą- jak ją
wypije nie zasnę, a jak się położę znowu będzie to samo.
Odłożyłem plan kawy, chwyciłem sok i skierowałem się do pokoju,
nagle ekspres sam się włączył. Wypuściłem sok, szybko
wyciągnąłem broń i wycelowałem w jego stronę- kurwa!- warknąłem
tym razem na głos, już lekko spocony, czułem jak serce wali mi
coraz bardziej. Ponownie schowałem broń i podniosłem sok z ziemi,
szybkim krokiem podszedłem i wyłączyłem ekspres, następnie
równie szybko wróciłem do pokoju kładąc się na łóżku. Na
bank mam schizy, może uraz powypadkowy. Schowałem broń, napiłem
się i zamknąłem oczy. Tym razem udało mi się z głębokiego snu
wyrwał mnie dopiero budzik. „Rutyna”- pomyślałem, tak było
ale tylko do wypadku, miałem być u mamy na obiedzie wczoraj. Pójdę
dzisiaj po śniadaniu. Wstałem, umyłem się i zjadłem śniadanie.
Kiedy miałem wyjść z domu rozległ się dzwonek mojego telefonu,
spojrzałem na niego i westchnąłem „Przecież mam chorobowe”-
mruknąłem pod nosem kiedy na wyświetlaczu zobaczyłem „komendant”.
Postanowiłem nie odbierać, przecież nie może się wściekać.
Wyszedłem z domu zakładając kurtkę i wrzucając klucze z
samochodu do kieszeni. Zszedłem na dół i sięgnąłem do kieszeni,
telefon znowu zaczął dzwonić, zignorowałem. Dopiero za trzecim
razem stwierdziłem, że to może być ważne. Wsiadłem do auta,
zamknąłem drzwi i odebrałem.
-Cześć
szefie, co tam?
-To
pilne ale nie na telefon, przyjedź- mówił bardzo szybko i nerwowo.
-Jasne,
ale.... Ja mam wolne....
-Przyjedź,
już- przerwał mi.
-Ehhhh-
westchnąłem- już jadę- rozłączyłem się i odpaliłem silnik.
Uderzyłem głową w podgłówek z lekką frustracją. No ale co ja
mogę? Ruszyłem w stronę pracy. W międzyczasie zadzwoniła do mnie
mama, martwiła się czemu jeszcze nie dotarłem, musiałem obiecać
że niedługo będę. Zaparkowałem przed komendą, chciałem chwycić
broń, którą zazwyczaj razem z kaburą prowadząc samochód
odkładałem na siedzenie dla pasażera. Uderzyłem otwartą ręką w
czoło- nie brałem jej, miałem nie jechać do pracy. Wysiadłem i
zamknąłem auto, spojrzałem jeszcze na zegarek, miałem ochotę
zapalić, ale czas mi się kurczył- mama czeka. Wszedłem do środka
z udawaną złością mocno pchnąłem drzwi, aż tak że uderzyły o
ścianę. Wszyscy na mnie spojrzeli i zaczęli szeptać, wiedziałem
o co chodzi- już wiedzą o wypadku. Wsadziłem ręce do kieszeni i
skierowałem się w stronę biura komendanta, to wtedy kątem oka
zauważyłem rodziców Alana- był chłopakiem mojej siostry,
właśnie.... Był, oboje zaginęli, na chwilę się zatrzymałem
patrząc w ich stronę, a potem szybko podszedłem do drzwi i mocno
zapukałem. Szef już na mnie czekał, u siebie w biurze. Gestem
wskazał mi fotel i zamknął za mną drzwi oraz zasłonił okna
roletami.
-Co
jest szefie, denerwujesz mnie- patrzyłem na niego lekko
zdezorientowany, siadając na wskazanym miejscu.
-Mamy
przełom- powiedział cicho, patrzyłem na niego z szeroko otwartymi
oczami.
-Jaki
to przełom?
-Znaleźli
Alana, martwego...Przykro mi, ale.... Twoja siostra też może tam
być- mówił prawie szeptem- na starej farmie, są zakopane ciała.
-Przyjąłem-
mruknąłem i wstałem- mogę już iść?
-T...tak
Godzinę
później byłem u mamy, ciągle zamyślony, zastanawiałem się czy
jej powiedzieć, ale nie chciałem. Chciałem zostawić jej resztki
nadziei do samego końca, przecież jeszcze ciała nie znaleźli.
Może ona żyje? Może jest okej? Teraz sobie uświadomiłem- myślę
jak ojciec. Potrząsnąłem głową i spojrzałem na mamę, była
szczęśliwa- uśmiechnięta gotowała obiad podśpiewując pod
nosem. Uśmiechnąłem się lekko i opuściłem głowę, tym razem
patrząc w kubek z kawą, moja mama zawsze robiła najlepszą, kiedyś
pracowała w kawiarni- po zaginięciu Tiny zrezygnowała. Zdjąłem
okulary i przetarłem oczy- kiedyś będę musiał jej powiedzieć.
Znowu spojrzałem na mamę podpierając się łokciami o blat.
Wstałem i wolno podszedłem do mamy, przytuliłem ją od tył
chowając głowę w jej plecy. Robiłem tak kiedy męczyło mnie coś
za dzieciaka. Pogłaskała mnie po głowie śmiejąc się- poczułem
jak lekko drży ze śmiechu.
-
Co się dzieje kochanie?
-Nic,
znaczy... Musimy porozmawiać- odsunąłem się od mamy i oparłem
ręce na blat za mną. Ona odwróciła się do mnie. Zabrałem
szklankę z blatu cały czas patrząc na mamę i popijając sok
pomarańczowy, który sama wyciskała.
-
Też muszę Ci coś powiedzieć, dzisiaj rano....- Przerwał jej
dźwięk otwieranych drzwi.
-Jesteśmy!-
usłyszałem głos... mojego taty,
-
Co on tu robi?- zapytałem szeptem.
-
No właśnie....- mama pociągnęła mnie za sobą, chwilę później
staliśmy przed drzwiami.
-Cześć
synku- ojciec się uśmiechał- mamy Ci coś do powiedzenia....
Widziałem,
że oboje są bardzo przejęci. Tata zrobił krok w lewo, moje serce
zaczęło walić jak oszalałe, a oczy samoistnie otworzyły się
szeroko, szklanka którą trzymałem wypadła mi z ręki
roztrzaskując się na setki drobnych części.
Fenomenalnie napisane, czekam na część 2. :D
OdpowiedzUsuń